Uff..nareszcie skończyłam czytać tę książkę. Bardzooo długo mi się ją czytało. Nie dlatego bynajmniej, że nieciekawa ale choroba mnie zmogła i byłam w stanie przeczytać tylko po kilka stron dziennie.Ale do rzeczy:)
Maria Stępkowska -Szwed w swojej książce wspomina dzieciństwo w majątku w Boczkowicach, młodość w małym miasteczku i nieco już dojrzalsze lata w leśniczówce Puszczy Kozienickiej. Opisuje jak wyglądało codzienne życie w dworze szlacheckim, jak obchodzono różnego rodzaju święta i uroczystości, kto z kim się przyjaźnił, kto wadził ,a wszystko to na tle wydarzeń społecznych z końca XIX i początku XX wieku.
Książka napisana jest bardzo przystępnie, czytelnika, który lubuje się w sagach rodzinnych zaciekawi od pierwszej strony. Dla mnie okazała się rewelacją. Nie wiem co jeszcze mogę o niej napisać.. Może po prostu przytoczę fragment, abyście sami mogli zobaczyć jak to wygląda:)
"Tata z Panem Makowieckim, przyszłym mężem Salomei, przywieźli kolegę, świeżo upieczonego myśliwego. Gość z nowiutką dubeltówką i psem przyłączył się do wycieczki. Babka nie miała nic przeciwko temu, zwłaszcza, ze był "obyty" i po studiach. Zajechał brek, wszyscy się ulokowali i ze śmiechem i gwarem wyruszyli w las. Celem była gajówka, a w niej picie zsiadłego mleka, wystudzonego i pysznego, które dało się wprost nożem kroić. Po podwieczorku, grach i różnych zabawach, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi, zapowiedziano rychły powrót. Szaraban ujechał zaledwie wiorstę, gdy "myśliwy" zaczął się kręcić jakoś niespokojnie i rozglądać na boki. Nagle zeskoczył. Rzucił się razem z psem w przybrzeżne krzaki. Ciotka Salomea, śmieszka, szepnęła bezgłośnie do mojej mamy : "Mleko" - i obie parsknęły śmiechem, a najstarsza z sióstr, ciotka Stasia, oświadczyła już poważnie, że poszedł " na berberysy" ( tak się dawniej mówiło o naglącej potrzebie). Skwitowali to wszyscy śmiechem, ale babka wzrokiem zgromiła dziewczęta i nastała cisza. Cóż, kiedy jeden z koni, zapierając się w piachu, pozwolił sobie zakłócić spokój. Bomba wybuchła. Już nawet surowy wzrok babki nie powstrzymał głośnego rozbawienia. Ale jakoś nasz "myśliwy" się nie pokazywał, choć dziewczęta , ciągle wyczekując, patrzyły w stronę lasu. Tymczasem konie zwolniły, bo piach przesypywał się przez piasty i znów było pod górę. Nagle, z przydrożnych krzaków, wyskoczył pies myśliwego, przesadził rów i niosąc w zębach jakąś białą szmatę powiewał nią na wszystkie strony. Nauczony bowiem aportować i karny nie pozostawił pańskich "majtasów" w lesie, lecz triumfalnie trzymał je w pysku, biegnąc przed końmi. Dziewczęta padły sobie w objęcia i piszczały całkiem wyzbyte siły. Chłopcy zaś wierzgali nogami i ryczeli tubalnym głosem. I pomyśleć, że tak niewinne mleko, a tyle zabawy. Skonfundowany "myśliwy" nie pojawił się już więcej w towarzystwie i, jak wieść niesie, odjechał do rodziców..."
Ocena: 10/10
Haha! Zaciekawiłaś mnie tym fragmentem:)
OdpowiedzUsuń